Ludwik Solski jako Łatka (fot. Wikipedia)

Gmach teatralny w Stanisławowie od czasu powstania w 1891 roku aż do wybuchu II wojny światowej w 1939 roku stanowił centrum kulturalne miasta, o szczególnym znaczeniu dla Polaków.

Był swego rodzaju strażnikiem kultury i sztuki narodowej. Właśnie tutaj przez prawie pół wieku, przeżywając wzloty i upadki, walcząc też z brakiem pieniędzy i często słabą frekwencją, formowała się stała scena polskiego teatru.

Oczywiście w świątyni sztuki przy ul. Bielowskiego występowały również osoby nie związane w żaden sposób z teatrem w Stanisławowie. Na specjalne zaproszenie przybywali tutaj – bez względu na swoją narodowość i wyznanie – artyści cieszący się sławą sięgającą, poza granice Galicji, a nawet i niekiedy Europy. Trudno jest wymienić i opisać występy wszystkich. W poniższym artykule skupimy się tylko na kilku przykładach artystów polskich, aktorów i śpiewaków operowych, którzy zdołali przekroczyć próg gmachu.

Na pierwszy, niezwykle ważny występ, stanisławowianie nie musieli długo czekać. Trzy lata po wybudowaniu gmachu, w 1894 roku zjechała bowiem do grodu „Rewery” ceniona aktorka scen polskich, znana również w Ameryce i Anglii Helena Modrzejewska. Dodajmy tylko, że wcześniej gościła tutaj jako młoda, ale już dobrze zapowiadająca się córka Melpomeny. Przybyła ponownie po ponad trzydziestu latach, na zaproszenie Władysława Antoniewskiego, który był dyrektorem borykającego się z trudnościami miejscowego Teatru im. Aleksandra hr. Fredry. Modrzejewska odwiedzając to kresowe miasto podjęła się wykonania ważnej misji. Postanowiła „bezinteresownie zagrać na dochód tego teatru i gorącem słowem zachęcić publiczność stanisławowską do popierania trzeciej polskiej sceny w kraju [po Krakowie i Lwowie]”.

Aby ją godnie przyjąć, utworzono specjalny komitet obywatelski. 3 grudnia 1894 roku jego członkowie wraz z Władysławem Antoniewskim przywitali Modrzejewską na dworcu w Stanisławowie. „Po spożyciu na dworcu w salonie barszczu, odjechała… przygotowaną dla niej karetą, mającą na koźle dwóch strojnych krakusów, do hotelu Imperial” – pisano w prasie. Kilka godzin później odbył się wieczorny występ, który stał się prawdziwą sensacją dnia. Gmach teatralny był „szczelnie nabity publicznością” ze Stanisławowa i okolic, a nawet specjalnie przybyłymi z tej okazji gośćmi z Kołomyi.

Modrzejewska zagrała rolę Amelii w dramacie „Mazepy” Słowackiego. Każdy jej występ hucznie oklaskiwano, a po czwartym akcie nastąpiła owacja, której nie było końca. Recenzent pisał, że „podziwialiśmy szlachetną deklamację, nadzwyczajną dystynkcję widoczną w każdym ruchu, każdym spojrzeniu artystki, niepokalaną trywializmem neutralność i czysty jak łza liryzm”. Po zakończeniu spektaklu przedstawiciele Towarzystwa Miłośników Muzyki i Towarzystwa im. Moniuszki – jako wyraz wdzięczności – wręczyli jej wspaniałe bukiety kwiatów. Podziękowania złożył również dyrektor teatru Antoniewski. Modrzejewska nie zapomniała o misji z jaką tu przyjechała, i stojąc jeszcze na scenie, wyraziła prośbę poparcia teatru w Stanisławowie, na koniec ujmująco prosiła: „popierajcie biednego dyrektora!”.

Anna Modrzejewska w kreacji scenicznej (fot. polona.pl)

Następnie na Modrzejewską i zaproszonych gości czekała mniej oficjalna część tego wieczoru. W Kasynie Miejskim przy dźwiękach muzyki wojskowej zorganizowano dla nich bankiet. Wznoszone toasty i pogawędki przedłużały chwile obcowania z wielką artystką, czas bowiem biegł nieubłaganie szybko. Następnego dnia, 4 grudnia Helena Modrzejewska odjechała ze Stanisławowa i nigdy go już nie odwiedziła. Ten krótki, ale jakże istotny epizod, wpisał się na trwałe w historię polskiej sceny tego kresowego miasta oraz na długo był obecny w pamięci mieszkańców.

Wiele lat później, w 1926 roku w murach stanisławowskiego gmachu zapowiadano występ innego wybitnego aktora, którym był Ludwik Solski. Pisano przed jego przyjazdem do Stanisławowa, że „od czasów Modrzejewskiej nie stąpił większy od niego artysta na deski sceny polskiej, a i Europa nie wielu równych mu posiada”. Uważano go za nestora scen polskich. Wyliczono, że przez cały dotychczasowy okres twórczy – a było to już 50 lat – odtworzył przeszło aż tysiąc ról. „Od heroicznych postaci królów i hetmanów aż do epizodycznych ról na pozór płasko komicznych, potrafił tchnąć życie nieraz w zupełnie papierowe postacie”. Solski mimo swojego wieku, miał już bowiem 71 lat, wciąż zachwycał witalnością. W czasie od połowy lutego do końca kwietnia 1926 roku, występował codziennie, grał w Warszawie, Wilnie, Lwowie, Stanisławowie, Borysławiu i Przemyślu.

W Stanisławowie wystąpił w niezrównanej roli Łatki w „Dożywociu” Fredry 20 kwietnia. Już od czwartku 15 kwietnia, pisano, że chętni zobaczyć spektakl oblegają kasę teatralną, by za wszelką cenę móc usłyszeć „króla żywego słowa” – jak się o nim wyrażono.

Publiczność faktycznie się nie zawiodła. Solski dał się poznać z jak najlepszej strony. Widzowie, którzy wcześniej widzieli go w roli „Łatki” mogli zauważyć, że dawniejszy „Łatka” „był jakby bardziej przyciszony, dyskretniejszy w wyrazie, wiele rysów miało jakby cechę przypadkowości – dzisiejszy jest bardziej jaskrawy” – pisał recenzent. Z Solskim występowali wspólnie stanisławowscy aktorzy amatorzy z Teatru Aleksandra hr. Fredry, przez co siłą rzeczy on jako zawodowy aktor, jeszcze bardziej wyróżniał się na scenie. „Łatka – jak stwierdził recenzent – samą dynamiką ekspresji stał się najgłośniejszym, najwyraźniejszym, dominującym nad wszystkim i wszystkimi chyba wbrew intencji Fredry”. Miało to wynikać z braku zgrania się, ale pomijając ten fakt, miejscowi amatorzy spisali się, ich role wypadły bardzo umiejętnie.

W podziękowaniu za popis artystyczny i reżyserię spektaklu życzono Solskiemu sto lat życia. Co ciekawe do setnych urodzin mistrzowi zabrakło niewiele, zaledwie miesiąc, zmarł on bowiem w grudniu 1954 roku.

Gościnne występy polskich gwiazd w Stanisławowie nie ograniczały się oczywiście tylko do aktorów teatralnych, bo oprócz nich, bywali tutaj także artyści operowi o znanych nazwiskach. Do nich z całą pewnością możemy zaliczyć Adama Didura, jednego z najznakomitszych basów pierwszej połowy XX wieku. Nazywanego nawet przez niektórych polskim rywalem Fiodora Szalapina. Wydawać by się mogło, że takie postaci jak Didur powinny przyciągać jak największą liczbę słuchaczy, szczególnie kiedy pojawiały się na rodzimej scenie. Ale nie zawsze tak było.

2 października 1922 roku podczas jego koncertu w Stanisławowie, gdzie wykonywał różne utwory, ubolewano, że miejsca na widowni nie były wyprzedane. Bez względu na to, przybyła publiczność była zachwycona. Jeden z widzów – aktor Zbigniew Orwicz – pisał: „Siedzieliśmy bowiem na sali z oddechem wstrzymanym w piersi, by nie uronić ani jednego z tych tonów, które padały jak perły, w jasności przeczyste i rzadkości niewidziane”. W dalszej części celem wzbudzenia entuzjazmu dla tego rodzaju sztuki wśród stanisławowian, stwierdził: „Trudno jest mi pisać o mistrzu, o którym tylko mistrze pisać mogą, – lecz tym, którzy z własnej winy nie wzięli udziału w tym koncercie, niech mi wolno będzie zwrócić na to uwagę, że śpiewaka o takiej sile głosu, nieskazitelności dźwięku… prędko słyszeć nie będą”.

Okazja ta, jak na artystę światowego formatu nadarzyła się jednak dosyć szybko. Didur zawitał do Stanisławowa aż na dwa dni, 26 i 27 czerwca 1924 roku. Tym razem publiczność dopisała. Sala dwukrotnie była pełna aż do ostatniego miejsca, tłumy zaś – jak relacjonowano – w zazdrości odchodziły od kasy bez biletów. Didur po raz pierwszy zagrał rolę Tonia w „Pajacach” Leoncavalla, następnie zaś Mefistofelesa w „Fauście” Gounoda, do których to wykorzystał nowe kostiumy przywiezione z Ameryki. Recenzent, ażeby nie powtarzać już znanych powszechnie pochwał na temat śpiewu Didura, zaznaczył tylko, że „o powodzeniu artysty [niech] świadczą huraganowe, przez kilkanaście minut nie milknące oklaski publiczności”.

Do grona wymienionych gwiazd, występujących w Stanisławowie, wypada zaliczyć jeszcze jedną wyjątkową osobę, śpiewaczkę operową Adę Sari. W przeciwieństwie do niskiego głosu Didura, ona miała najwyższy głos – sopran koloraturowy, dzięki czemu poza granicami kraju nazywano ją zaszczytnie „polskim słowikiem”. Do Stanisławowa przybyła na początku lat 30. XX wieku, które jak słusznie określił to Bogusław Kaczyński były ostatnim akordem Ady Sari. Zdumiewać może – pisał dalej – z jak wielką częstotliwością występowała w tym okresie na scenach i estradach całej niemal Europy. Śpiewała prawie co drugi dzień, odliczając od tego dalekie podróże”.

Ada Sari jako Violetta w „Traviacie” Verdiego, Genuea, 1929 (fot. polona.pl)

Jej przyjazdu do Stanisławowa nikt specjalnie nie zapowiadał, zjawiła się można powiedzieć niespodziewanie, dzięki inicjatywie Zarządu Teatru im. Moniuszki w dniu 25 maja 1931 roku. Publiczność była miło zaskoczona, po tym, gdy odwołano transmisję w polskim radiu, które miało wyemitować operę „Straszny dwór”, wystawianą przez miejscowych artystów. Sari wystąpiła gościnnie w głównej roli Violetty w „Traviacie” Verdiego. Miękki i ciepły głos śpiewaczki oraz gra aktorska oczarowała widownię stanisławowską. „Talent Ady Sari uzewnętrznił się tak pod względem wokalnym, jak i dramatycznym i osiągnął wprost najwyższy poziom” – podsumował krytyk. Nie dziwi więc fakt, że po opuszczeniu kurtyny słuchacze „darzyli ją niemilknącymi oklaskami, wywołując i aplaudując… bez końca”.

***

Opracowano m.in. na podstawie prasy wydawanej w Stanisławowie w latach 1894-1939, a także publikacji: J. Kański, Mistrzowie sceny operowej, Kraków 1998; O. Ciwkacz, Helena Modrzejewska w Stanisławowie, [w:] Galicyjskie Spotkania 2009, Zabrze 2010. B. Kaczyński, Ada Sari. Kulisy wielkiej sławy, Warszawa 2014.

Tekst: Jarosław Krasnodębski

Partnerzy

Współpraca

Partnerzy medialni


Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Up