Fot. Danuta Stefanko

Wiktoria Szewczenko, prezes Polskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego im. Juliana Lublińskiego, dyrektor Szkoły Sobotnio-Niedzielnej im. Jadwigi Jakubowskiej w Zwiahlu (dawniej Nowogród Wołyński), zaangażowana w pomoc wojskowym i cywilom w obliczu wojny na Ukrainie opowiada Danucie Stefanko o obecnej sytuacji w mieście. Mówi również o stanie psychologicznym jego mieszkańców oraz znaczeniu pomocy dla ukraińskich obrońców.


Jak się zmieniła w ciągu 2 lat pełnoskalowej wojny i jak wygląda obecnie sytuacja w Zwiahlu?

Jeżeli chodzi o sytuację w Zwiahlu, to nic się nie zmieniło. Ludzie tak samo starają się pomagać. Robimy to samo, działamy, wspieramy naszych żołnierzy, naszych bliskich, którzy są na Wschodzie. Jeżeli mówić o stanie psychologicznym ludzi, to z jednej strony, można powiedzieć, że jest przyzwyczajenie. Czyli, jak coś leci, a chwała Bogu ostatnio nasze miasto nie bombardują, ale dużo leci przez niego, ludzie rzadziej biegną do schronów. Ktoś nawet dalej sobie śpi w łóżeczku, wierząc, że nic się nie stanie. Tak chyba nie tylko w Zwiahlu, dlatego o wiele więcej osób zaczęło ginąć, bo po prostu nie reagują, bo się zmęczyli.

Więc z jednej strony, ludzie są bardziej spokojni, na zasadzie, że jak leci, to na pewno nie do nas, natomiast z drugiej strony, są cholernie zmęczeni. Widać to nawet po dzieciach w naszej szkółce, bo jak zaproponowałam im, na początek roku, dołączyć do kółka wolontariuszy, to wczoraj zgłosiły mi się trzy osoby z prawie czterdziestu.

Fot. Danuta Stefanko

Niestety ten poziom świadomości zanika.

Wiesz, wydaje mi się, że ludzie po prostu są zmęczeni i najlepszym rozwiązaniem dla nich jest położyć się w domu, gdzieś, gdzie jest ciepło, spokojnie, gdzie nikt nie zadaje pytań, nie mówi, co trzeba robić, czyli być w takiej skorupie, żeby choć troszeczkę wyluzować.

Tak samo ze mną, bo jak pojechałam na kilka dni do Polski z córką, chciało mi się działać. Wracałam z Polski i myślałam, że dużo różnych projektów zrealizuję, bo mi się chciało. Miałam siłę. Po powrocie do domu starczyło mnie na trzy dni. Dalej miałam to samo, co mają nasze dzieci, co mają wszyscy. Po prostu chce się uciec gdzieś, gdzie czujesz się bezpiecznie i spokojnie.

Taka apatia i totalny brak jakiejkolwiek motywacji.

I takie zmęczenie, a przez zmęczenie brak motywacji i w ogóle brak sił witalnych.

Mimo wszystko nadal prowadzisz działalność, nadal ta pomoc humanitarna jest organizowana. Co Ciebie motywuje, co daje Ci, może mniej sił, jak wcześniej, ale jednak kontynuujesz działalność?

Wizyty do naszych chłopaków. Kiedy jeździmy z ks. Tomaszem Czoporem, proboszczem parafii w Korcu, do nich albo kiedy oni do nas przyjeżdżają, czy kiedy jeździmy do szpitali. Kiedy wyjeżdżasz na Wschód i widzisz, co tam się dzieje, jak oni sobie tam radzą, to szczerze mówiąc, jak by nie było ciężko, po prostu działasz, bo rozumiesz, że to wsparcie jest potrzebne, a może nawet bardziej potrzebne niż na początku.

Fot. Wiktoria Szewczenko

Na początku pełnoskalowej wojny wszyscy działali. Mieliśmy dużo pomocy z Polski, z Zachodu. Ludzie ostatnie oddawali, bo wszyscy wierzyli, że jak to zrobią, to wojna szybko się skończy. Też w to wierzyłam i też miałam taką nadzieję, ale im dalej, tym lepiej rozumiem, że po pierwsze, wojna tak szybko się nie skończy, po drugie, już o wiele mniej mamy pomocy, ponieważ ktoś, kto nam pomagał, też się zmęczył czy przyzwyczaił albo już nie ma możliwości, też dużo słyszałam o rozczarowaniu.

Pomocy mamy o wiele mniej. Działamy teraz, wspierając głównie osoby polskiego pochodzenia oraz żołnierzy, czyli nie pomagamy już matkom, samotnym czy uchodźcom. Teraz pomoc jest jeszcze bardziej potrzebna, bo jej jest mało, a zapotrzebowania są wciąż aktualne, bo chłopaki walczą i dużo z nich ginie. Musimy jakoś im pomóc, żeby ich wesprzeć, żeby rozumieli, że mają za sobą kogoś, przed kim warto stać, kogo warto bronić.

Właśnie, kiedy walczysz i myślisz, że walczysz w imieniu całego narodu, w obronie całego państwa, to chcesz wiedzieć, że masz tam, w spokojnym cywilnym życiu, jakieś wsparcie, jakąś ostoję.

Dokładnie, kiedy tu wracają i widzą, że ich wspierają, a nie krytykują. Wyobraź sobie, jak faceci, którzy unikają mobilizacji – idzie sobie rano na kawkę, wieczorem na piwko – później siedzą i bardzo się wymądrzają, jak oni by zrobili, że tam coś źle zrobili nasi wojskowi. Jesteś załamany, kiedy słyszysz takie rzeczy od kogoś, kto mógłby walczyć obok ciebie i wspierać, walczyć o naród, o niepodległość, za Ojczyznę albo za ziemię, gdzie się urodziłeś.

Niektórzy mają dwie Ojczyzny, tak jak ja na przykład. Gdzieś się urodziłam, a gdzieś jest moja historyczna Ojczyzna, gdzie jest moje serce. Jak jesteśmy tutaj, musimy bronić i wspierać żołnierzy.

Fot. Wiktoria Szewczenko

Bardzo ważne jest pamiętać, że tak naprawdę, nie trzeba jakichś specjalnych, nie wiadomo jakich zasobów. Ostatnio poznałam Panią Switłanę, która ma 75 lat, codziennie o 5 rano wstaje, gotuje pierogi, coś, co można transportować na Wschód i to jedzenie jest przekazywane właśnie dla żołnierzy. Tak samo, czasami, nie opublikować jakichś zdjęć, albo nie udostępniać głupich narracji na Facebooku czy w innych sieciach społecznościowych, to też jest część walki o niepodległość.

Tak. Ta Pani Switłana, którą poznałaś, też mamy takie panie. W budynku, gdzie się znajduje nasze biuro, mamy kobiety, które robią siatki. Są tam i młode, i starsze panie. One później będą miały, co opowiedzieć swoim wnukom, bo one walczyły. Natomiast dużo mamy „bohaterów”, którzy wyjechali i tylko komentują, co i jak musimy robić, kto jest zdrajcą, a kto nie. To troszeczkę załamuje, ale powiem Ci, że życie trwa. Staramy się przynajmniej w naszej szkole wrócić do normalności. Prowadzimy zajęcia polskiego, działamy jak centrum koordynacyjne, gdzie wspieramy i pomagamy. To nas trzyma.

Ta wojna, oprócz takich bolesnych stron, ma też piękne historie ludzi, którzy są ofiarni, potrafią wykazać serdeczność i z czegoś zrezygnować, żeby pomóc innym.

Dużo takich ludzi mamy i chwała Bogu. Jednak przepraszam za porównanie, ale mój znajomy żołnierz opowiada, jakie są ceny, za ile kupują kiełbasę czy papierosy od miejscowych na Wschodzie. To zadaję pytanie, po co ci ludzie pozostali na strefach przyfrontowych, żeby zarabiać? Tutaj kobieta, która żyje na jedną emeryturę, odda ostatnią białą pościel, żeby coś zrobić dla żołnierzy, jakieś siatki.

Fot. Wiktoria Szewczenko

To taka różnica między obywatelami Ukrainy. Ktoś zarabia, a ktoś oddaje ostatnie. Przy czym ostatnie oddają ci, którzy walczą o to, żeby tu nie przyszedł wróg. Tamci, którzy są tak blisko okupacji, nie wiem, czym się kierują. Szkoda, że dla jednych wojna to bieda, a dla drugich jest to wzbogacenie.

Niestety wojna zawsze otwiera prawdziwe oblicza ludzi, ale, żeby nie kończyć takim smutnym akcentem, to jednak, jak śpiewał Czesław Niemen, „ludzi dobrej woli jest więcej”. Może nam się wydawać, że to nieprawda, ale spotykając takich cudownych ludzi, którzy chcą coś robić, jest nadzieja, że ten świat jeszcze ma szanse.

Mimo naszego zmęczenia musimy dalej działać. Nasi żołnierze potrzebują wsparcia, wdowy naszych bohaterów potrzebują wsparcia, sieroty potrzebują wsparcia. Wojna się nie kończy i od każdego z nas zależy, czy zmienimy nasze państwo. To nie zależy od sąsiada, od kogoś z innego obwodu, tylko od każdego z nas. Pan Bóg dał nam wolną wolę, ale po to dał, żebyśmy mogli działać, nie czekać. Modlić się, ale coś robić po to, żeby zwyciężyć, żeby zmienić ten świat, albo chociażby siebie i swoje otoczenie.


Program Radia CKPiDE:

Partnerzy

Współpraca

Partnerzy medialni


Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Up