Dworzec kolejowy w Przemyślu (Fot. Artur Sojka)

W wyniku pełnoskalowej wojny, którą 24 lutego 2022 roku Federacja Rosyjska rozpoczęła przeciwko Ukrainie, według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych stanem na 3 marca teren państwa opuściło ponad milion mieszkańców. Głównie są to kobiety z dziećmi, mężczyźni w wieku niepoborowym, obywatele innych państw. Wśród osób, uciekających przed wojną oraz barbarzyństwem wojska rosyjskiego znalazła się również Waleria z Kijowa, której miasto jest na celowniku okupantów. Z dziewczyną rozmawiał Andrzej Leusz z Radia CKPiDE.


Proszę opowiedzieć, dlaczego postanowiła Pani opuścić Kijów?

W Kijowie zaczęły się ostrzały, wybuchy. Początkowo wyjechaliśmy do obwodu, ale tam też zaczęły latać myśliwce, więc wywieźliśmy osoby w podeszłym wieku oraz zwierzęta za miasto, a sami pojechaliśmy na Zachodnią Ukrainę, ale pomyśleliśmy, że tam też może być niebezpiecznie. Mężczyźni nie mogą wyjeżdżać, są w obronie terytorialnej, trwa mobilizacja. Moja mama jest lekarką, więc też została. Tylko ja wyjechałam do Polski.

Mówi Pani, że rodzina wyjechała na wioskę. Jak udało się wyjechać?

Długo nie mogliśmy wyjechać z Kijowa, dlatego że były korki, a do tego wielki problem z paliwem, a paliwa potrzebowaliśmy, bo nie wiedzieliśmy, gdzie jechać dalej. Bardzo powoli wyjeżdżaliśmy. Do obwodu kijowskiego dojechaliśmy spokojnie, ale na Zachodnią Ukrainę jechaliśmy pewnie 15 godzin, dlatego, że trzeba było objeżdżać okolicznymi drogami. Gdzieś były punkty kontrolne, gdzieś nie było przejazdu, ogromne korki. Ludzie w panice wyjeżdżali.

Dworzec kolejowy w Przemyślu (Fot. Artur Sojka)

Co Pani widziała i słyszała w Kijowie?

Kiedy wyjeżdżaliśmy, to w Kijowie jeszcze nie było dużo zniszczeń. Pod Boryspolem, tam, gdzie jest lotnisko, jest też jednostka wojskowa. Teraz czytamy wiadomości, tam most został wysadzony. To zrobili nasi, żeby wróg nie mógł się przedostać, ale i tak organizują przeprawy pontonowe i idą. Ich pojazdy opancerzone jeżdżą miastem. Dookoła Kijowa toczą się walki. Odsuwamy ich. Nasza obrona przeciwlotnicza bardzo dobrze pracuje. Likwidują drony. Teraz jest godzina policyjna, w ciągu 2 dni mer miasta prosił w ogóle nikogo nie wychodzić.

Ci ludzie, którzy zostali w mieście, nie mogą spać, ponieważ cały czas wyją syreny, chowają się w schronach przeciwlotniczych i wracają do domów. Bardzo wiele osób siedzi w metrze. W budynek mieszkalny trafił pocisk, trafił też w centrum miasta, w okolicach, na Lewym Brzegu. Strzelanina, wybuchy. W dzielnicy Obołonia była grupa dywersyjna, ale tam najpierw nawet nie wojsko, a miejscowi mieszkańcy zatrzymali jeden z czołgów. Wszyscy przygotowują koktajle Mołotowa. Mężczyźni idą do obrony terytorialnej. Nam powiedzieli, że wydają broń dla obrony. Tyle ludzi chce bronić państwa, że już są problemy z dostarczaniem broni.

Mówiła Pani, że Pani mama jest lekarką i pomaga. Czy jeszcze ktoś z rodziny, bliskich?

Nasi mężowie mają broń, karabin, pistolet, pociski, wszystko mają, kupili, jak nie jak już osiem lat trwa wojna, choć i nie na całym terenie. Mama też została, w razie czego, ona ma doświadczenie, może pomagać ludziom.

Jak przedostała się Pani przez granicę? Pani dojechała do Lwowa, na Zachodnią Ukrainę? Dalej wyjazd do Polski, czy może gdzieś dalej? Jak wyglądała ta podróż?

Bardzo długo jechaliśmy do Lwowa. W Internecie znalazłam informację dotyczącą ruchu pociągów, które mogą wywieźć ludzi. Znaleźliśmy pociąg do Przemyśla. Moja koleżanka jechała do Warszawy. Kto sam znalazł połączenie, ten znalazł, a inni panikują, są ogromne tłumy. Wszyscy starają się pomagać sobie nawzajem, ale i tak ktoś zaczyna panikować.

Dworzec kolejowy w Przemyślu (Fot. Artur Sojka)

Wsiadłam do pociągu, jakoś się wepchałam. W wagonach były przedziały, na sześć osób dwie ławeczki. Nas tam jechało jedenaście osób. Prosto w przejściu siedzieliśmy na walizkach, dzieci na rękach. Wszyscy stają się jedną wielką rodziną, wszyscy pilnują dzieci. Było ciężko, bo bardzo dużo małych dzieci. Ktoś z niemowlętami, była też ciężarna kobieta w jednym z przedziałów. Trzykrotnie przyjeżdżała karetka, kiedy staliśmy na jednym z przystanków, bo dzieci źle się czuły. Krzyk, to wszystko bardzo przygnębia. Nawet nie to, że nie śpisz dobę, a właśnie ta atmosfera. Nie możesz zmrużyć oczu, bo ktoś rozmawia, dzieci płaczą.

Byliśmy bardzo wdzięczni, bo kiedy zatrzymaliśmy się, woda już zaczęła się kończyć, nasi wolontariusze stali, dawali herbatę, jakieś jedzenie i również ludzie z Polski stali z butelkami wody i dawali nam przez okna. To bardzo pomagało.

Potem dojechaliśmy do granicy. Ludziom nie podają informacji, nie mówią, ile będą stać. Każdy człowiek różny, komuś gorąco, komuś zimno, zaczynają się kłótnie, „zamknij okno, otwórz okno”. W pociągu, którym jechaliśmy, nie było toalety. Czekaliśmy, aż będzie jakiś przystanek. Zatrzymaliśmy się. Tłum stoi w progu, ktoś ma walizki, dzieci, nikt nie chce nigdzie wychodzić. Tylko kiedy zrozumieliśmy, że będziemy stali 2-3 godziny, ludzie zaczęli wychodzić do toalety. Najpierw zatrzymaliśmy się w polu, ludzie wychodzili. Później na dworcu się zatrzymaliśmy. Staliśmy w jednym miejscu 9 godzin.

Ile trwała ta podróż Lwów-Przemyśl?

Prawie dobę.

Dworzec kolejowy w Przemyślu (Fot. Artur Sojka)

Co dalej? Co Pani planuje robić w Polsce? Jak się tutaj odnaleźć?

Teraz pojadę do Warszawy, chcę tam przy pomocy znajomych znaleźć legalną pracę, żeby było choć jakieś wynagrodzenie i można było też na Ukrainę coś przekazywać, tam przecież rodzice, wszystko zostało. Mam tu otrzymać wizę roboczą. Jest również wariant spróbować wylecieć przez Irlandię do Londynu, ale nie chcę, bo mam nadzieję, że to jak najszybciej się skończy i będę mogła wrócić do rodziny, a z Polski będzie dużo bliżej.

Co chciałaby Pani powiedzieć, czego życzyć ludziom, którzy przemieszczają się ze Wschodu na Zachód Ukrainy albo za granicę? A także ukraińskim żołnierzom?

Naszym żołnierzom chcę przede wszystkim nie życzyć, a podziękować za to, co robią. Życzę zapału, bardzo w nich wierzymy, jest to nasza jedyna nadzieja, że oni nas obronią, a tym ludziom więcej człowieczeństwa, rozumienia tego, że wszyscy są w jednakowych warunkach, u wszystkich nerwy są napięte, ale trzeba rozumieć, że im bardziej panikujecie, tym więcej problemów. Trzeba się ogarniać, organizować i pomagać sobie nawzajem.

Bardzo dziękuję.


Program Radia CKPiDE:

Partnerzy

Współpraca

Partnerzy medialni


Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Up